Spytaj o najlepszą dla Ciebie ścieżkę rozwoju kariery: 22 250 11 44 | infolinia@ican.pl

Premium

Materiał dostępny tylko dla Subskrybentów

Nie masz subskrypcji? Dołącz do grona Subskrybentów i korzystaj bez ograniczeń!

Jesteś Subskrybentem? Zaloguj się

X
Następny artykuł dla ciebie
Wyświetl >>

Przegrzany grafen

· · 3 min
Przegrzany grafen

Wszelkie globalne i europejskie rankingi innowacyjności prezentują Polskę w charakterze outsidera. Jesteśmy już tak przyzwyczajeni do tego szarego obrazu, że przy niedawnej publikacji wyników rankingu innowacyjności UE media triumfalnie ogłosiły: „Polska na czwartym miejscu… od końca”. A przecież mamy i świetnych naukowców, i nie brakuje nam młodych talentów. Brakuje za to czegoś, co powinno się znaleźć pomiędzy badaniami a ich komercjalizacją.

Badania przeprowadzone w ubiegłym roku na zlecenie Narodowego Centrum Badań i Rozwoju pokazały, że aż 41% polskich naukowców nie podejmuje działań związanych z komercjalizacją swoich badań. Dlaczego? W opinii ponad 53% respondentów, którzy nie prowadzą działań komercjalizacyjnych, jedną z najpoważniejszych barier w tym procesie jest brak kompetencji potrzebnych do pozyskania partnera biznesowego.

Co to znaczy? Czyżby naukowcy mówili innym językiem niż przedsiębiorcy? Być może, odpowiedź na to pytanie można znaleźć w kolejnym badaniu NCBiR, również z ubiegłego roku, które pokazało, że niechęć badaczy do wychodzenia z laboratoriów oraz do wprowadzania swoich rozwiązań na rynek wynika z obaw przed ryzykiem niepowodzenia i zaniżaniem wyceny ich własności intelektualnej. Obawy te mogą być uzasadnione, gdyż rynek jest bezwzględny i klienci natychmiast eliminują niepotrzebne i nieciekawe produkty. Tu, gdzie decyduje klient, konsekwencje błędu mogą być opłakane.

Mamy naprawdę świetnych naukowców, których osiągnięcia zadziwiają świat, ale z różnych względów nie potrafimy zmonetyzować ich badań.

Z kolei środowisko inwestorów i przedsiębiorców podkreśla brak sprawnej współpracy instytucji publicznych i otoczenia biznesu w tworzeniu rozwiązań sprzyjających komercjalizacji. Potencjalnym inwestorom brakuje też szerokiej informacji na temat prowadzonych projektów badawczych, które mają potencjał do wykreowania produktu, technologii lub usługi o charakterze komercyjnym. A precyzyjna informacja jest niezbędnym elementem do rozpoczęcia procesu komercjalizacji wyników badań. Pilnie strzeżone tajemnice naukowców sprawiają, że wiedza o tym, kto nad czym pracuje i na jakim etapie są badania, praktycznie jest dostępna dopiero w fazie końcowej bądź w momencie zgłaszania wniosków patentowych. Przedsiębiorcy dowiadują się o nich w sposób formalny i nieformalny – na konferencjach i sympozjach naukowych organizowanych przez uczelnie, poprzez centra transferu technologii albo dzięki instytucjom otoczenia biznesu, takim jak fundacje, firmy doradcze czy instytucje dofinansowujące badania, jak NCBiR i PARP.

Brak sprawnej i przede wszystkim bieżącej komunikacji pomiędzy naukowcami i inwestorami sprawia, że przedsiębiorcy wykazują daleko idące obawy przed ryzykiem inwestycyjnym (77% badanych) i czasochłonnością procesów (48%). Nie najlepiej wypadło w badaniu wzajemne zaufanie uczestników procesu, które jest przecież podstawą każdego wspólnego działania. Inwestorzy narzekali na trudności w budowaniu porozumienia z naukowcami. Chodzi tu o podstawowe kontakty międzyludzkie, ale również ogólny stan zaufania społecznego i istniejące stereotypy. W relacjach inwestor – naukowiec pokutuje opinia, że inwestor to drapieżny kapitalista, który o niczym innym nie marzy, jak tylko o wykorzystaniu biednego naukowca. Badanie wyraźnie wskazało, że naukowcy najbardziej obawiają się kradzieży pomysłu, wykorzystania go i utraty kontroli. Obawy nie są całkiem bezpodstawne, gdyż na rynku można znaleźć przypadki funduszy, które bez skrupułów wykorzystały pomysły naukowców i zarobiły dla siebie miliony, nie dzieląc się sprawiedliwie zyskiem z twórcami rozwiązań. Ale są też fundusze, które rosną razem z dofinansowanymi innowatorami. Być może, z powodu obaw przed nieuczciwym partnerem naukowcy z żyłką do biznesu sami uruchamiają przedsiębiorstwa, aby wprowadzić na rynek swoje odkrycia, rozwiązania czy pomysły. Ale bez profesjonalnego wsparcia i zainwestowania często dużych pieniędzy trudno im wejść z powodzeniem na rynek.

Od czasu do czasu zdarza się jednak, że w Polsce pojawia się przełomowy wynalazek, który może zmienić reguły gry na rynku. Wówczas, tak jak w przypadku polskiego grafenu, złaknione sensacji media trąbią na lewo i prawo o sukcesie polskich naukowców. Odkrycie grafenu, formy węgla przypominającej plaster miodu o grubości zaledwie jednego atomu, było początkowo ekscytujące jedynie dla naukowców. Ale gdy okazało się, że jest świetnym przewodnikiem ciepła, elastycznym i bardzo wytrzymałym, a przez to doskonałym podłożem pod układy i podzespoły elektroniczne, pojawiła się wizja procesorów zbudowanych z grafenu, które dzięki lepszemu przewodnictwu byłyby wielokrotnie szybsze od rozwiązań opartych na krzemie. Na całym świecie zaczął się wyścig technologiczny o to, kto najszybciej opracuje tanią technologię produkcji i zgarnie niewiarygodne zyski. I tu pojawił się polski wątek – w 2010 roku zespół z Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych (ITME) pod przewodnictwem dr. Włodzimierza Strupińskiego opatentował tanią metodę wytwarzania wysokiej jakości grafenu warstwowego. Kiedy media nagłośniły sprawę, świat po raz pierwszy usłyszał o „polskim grafenie”. Znalazły się pieniądze na dotacje, ruszyły prace nad komercjalizacją badań. Pięć lat później dotacje się skończyły, a inwestorów chcących wyłożyć naprawdę duże kwoty na dalsze badania zabrakło. Prace zwolniły i chociaż powstały technologie, to za wcześnie było na opracowanie gotowych produktów, z którymi można byłoby wyjść na rynek. Kiedy temat podjęli politycy, „polski grafen” znalazł się w agonii.

Przykład grafenu nie jest odosobniony. Mamy naprawdę świetnych naukowców, których osiągnięcia zadziwiają świat, ale z różnych względów nie potrafimy zmonetyzować ich badań. Nadzieja w najmłodszych pokoleniach, które wychowały się w Polsce należącej do Unii Europejskiej i bez żadnych kompleksów szukają swoich szans nie tylko w kraju, rywalizując śmiało z zagranicznymi rówieśnikami. Problem w tym, że tym młodym i często wybitnym talentom potrzebna jest pomoc w zdobywaniu wiedzy i prowadzeniu badań. A tej nie każdy chce udzielić. Pokazują to choćby przedstawione na kolejnych stronach historie dwojga młodych naukowców, Oli Snuzik, która prowadzi badania nad leczniczymi właściwościami ekstraktu z cebuli, i Igora Kaczmarczyka, badającego bakteriobójcze właściwości bursztynu. Poza talentem mieli też sporo szczęścia, bo trafili na wspaniałych nauczycieli i naukowców, którzy pomagali im rozwijać talent. Jednak na prowadzenie bardziej zaawansowanych badań i dalsze pogłębianie wiedzy nie mają w Polsce zbyt dużych szans. Dlatego pojadą kontynuować naukę na Uniwersytet Harvarda, a owoce ich pracy zbiorą zagraniczne laboratoria i inwestorzy.