Spytaj o najlepszą dla Ciebie ścieżkę rozwoju kariery: 22 250 11 44 | infolinia@ican.pl

Premium

Materiał dostępny tylko dla Subskrybentów

Nie masz subskrypcji? Dołącz do grona Subskrybentów i korzystaj bez ograniczeń!

Jesteś Subskrybentem? Zaloguj się

X
Następny artykuł dla ciebie
Wyświetl >>

Inteligentne pieniądze

· · 7 min
Inteligentne pieniądze

Poziom zamożności Polaków systematycznie rośnie, co z roku na rok zwiększa zainteresowanie możliwością owocnego lokowania nadwyżek finansowych. Atrakcyjną alternatywą wobec nisko oprocentowanych lokat i niepewnego rynku akcji są fundusze private equity, inwestujące środki w rozwojowe spółki niepubliczne. O budowaniu wartości poprzez aktywne inwestowanie z Tomaszem Czechowiczem, założycielem i prezesem Grupy MCI, rozmawia Paweł Kubisiak, zastępca redaktora naczelnego „Harvard Business Review Polska”.

Od paru lat obserwujemy na rynkach dobrą koniunkturę, mieliśmy nawet na początku roku historyczny rekord indeksu WIG. Jednak po ograniczeniu środków płynących do OFE na warszawskiej giełdzie nie jest już tak łatwo zarabiać, jak jeszcze parę lat temu. Czy inwestycje na rynku PE/VC mogą być dobrą alternatywą dla inwestorów szukających wyższych zysków?

Tomasz Czechowicz: To przede wszystkim zupełnie inny model podejścia do inwestowania. Rynki giełdowe są skazane na cykle koniunkturalne i zmienność, która się z nimi wiąże. Obecnie inwestowanie na rynku giełdowym jest dość ryzykowne, gdyż indeksy amerykańskie są na szczytach. Na naszej Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie wycena spółek raczej nie jest zawyżona, zwłaszcza tych spoza WIG20, i wiele z nich wykazuje spory potencjał wzrostu. Niestety międzynarodowy kapitał podąża za Wall Street, więc ewentualne przeceny za oceanem natychmiast doprowadzą do wyprzedaży akcji w Europie, w tym również na GPW. Mamy za sobą osiem lat wzrostu gospodarczego i warto być gotowym na ewentualny spadek koniunktury, nawet jeśli prognozy makroekonomiczne są optymistyczne.

W przypadku korekty na rynkach kapitałowych mniejszym spółkom ciężko będzie utrzymać wartość, tym bardziej że na rynku średnich i małych spółek pozostał głównie kapitał funduszy inwestycyjnych zasilanych przez prywatnych inwestorów. A ci raczej nie będą zainteresowani pobudzaniem ruchu. Z kolei duże spółki narażone są na inne rodzaje ryzyka, będąc często blisko powiązane ze skarbem państwa.

Wszystkie te czynniki powodują, że pasywne inwestowanie w akcje na rynkach kapitałowych jest dość ryzykowne, a w obligacje – mało dochodowe. Z tego względu obserwujemy na całym świecie napływ środków do sprawdzonych i doświadczonych funduszy private equity, które z reguły zapewniają wyższą stopę zwrotu niż inwestowanie w fundusze giełdowe. Dzieje się tak, gdyż branża private equity jest bardziej odporna na turbulencje niż rynki giełdowe, a większość funduszy działających w tym obszarze charakteryzuje się dużą stabilnością i wieloletnią historią. MCI funkcjonuje od 1999 roku, a od 2001 roku jest notowany na warszawskim parkiecie, co gwarantuje naszą wiarygodność i transparentność.

Fundusze private equity, w odróżnieniu od funduszy inwestujących na giełdach, są aktywnymi inwestorami, działającymi zgodnie ze strategią kupowania i budowania (buy and build strategy). Na czym polega istota tego podejścia?

Kupując pakiet udziałów w spółce, dostarczamy jej kapitału na rozwój. Jednak to jest dopiero początek inwestycji. Wartość w spółkach portfelowych budujemy poprzez transfer know‑how i podnoszenie umiejętności zarządczych. Aktywnie angażujemy się w działalność przejmowanych spółek, najczęściej z pomocą profesjonalnej rady nadzorczej, znacznie rzadziej poprzez ingerowanie w skład zarządu i delegowanie tam partnera funduszu. Do spółek zatrudniamy ludzi doświadczonych i utalentowanych. Rekrutujemy ich, korzystając z usług czołowych firm executive search, nie szczędząc środków na znalezienie najlepszych ludzi. Korzystamy ze wsparcia renomowanych firm konsultingowych i doradczych, które pomagają w opracowaniu czy w poprawie strategii wzrostu firmy, zarządzaniu efektywnością operacyjną, realizacji fuzji i przejęć, podpisywaniu kluczowego kontaktu lub wdrażania przełomowej technologii. Zapewniamy dodatkowe finansowanie na rozwój organiczny oraz akwizycje, łącząc środki własne z długiem. A na koniec optymalizujemy proces wyjścia, niekoniecznie wybierając przy tym IPO na giełdzie, gdyż tam jesteśmy zazwyczaj skazani na brak premii za sprzedaż pakietu kontrolnego. To wszystko składa się na podejście określane mianem smart money, czyli inteligentne pieniądze.

Branża private equity jest bardziej odporna na turbulencje niż rynki giełdowe, a większość funduszy działających w tym obszarze charakteryzuje się dużą stabilnością i wieloletnią historią.

Dane z rynków kapitałowych potwierdzają, że takie podejście do spółek daje szansę na osiągnięcie wyższej stopy zwrotu niż pasywne inwestowanie. Na dodatek portfel jest bardziej odporny na wahania koniunktury niż inwestycje na rynku publicznym. Jednak nie ma nic za darmo. Porozmawiajmy o ryzyku towarzyszącym inwestycjom.

Z punktu widzenia inwestora, który powierzył kapitał funduszowi, podstawowym mankamentem jest niska płynność. Gdy inwestujemy na giełdzie, gdzie płynność akcji jest zagwarantowana, możemy sprzedać akcje praktycznie z dnia na dzień. W przypadku inwestycji private equity mamy do czynienia z inwestycjami długoterminowymi. Kapitał jest zamrożony na te kilka lat, ale jest to konieczne, gdyż fundusz potrzebuje czasu, aby zbudować portfel, czyli znaleźć spółki o potencjale wzrostu i kupić je na atrakcyjnych warunkach, następnie zbudować wartość spółek składających się na portfel i wreszcie optymalnie przeprowadzić proces wyjścia. Czas, po którym inwestor może zrealizować zyski, uzależniony jest od klasy aktywów. W przypadku MCI okres zamrożenia kapitału w daną spółkę dla segmentu private debt wynosi od 3 do 5 lat, od 5 do 7 lat w inwestycje private equity (buyout) w dojrzałe spółki oraz od 7 do 10 lat w inwestycje venture capital we wczesnej fazie rozwoju.

Grupa MCI angażuje kapitał w obszarze inwestycji technologicznych, poszukując nowatorskich i przełomowych rozwiązań, które mają odmienić sposób, w jaki działamy, czy przeobrażać rynek. Jakie kierunki i obszary uważa pan za najbardziej perspektywiczne z punktu widzenia przełomu technologicznego, określanego w branży inwestycyjnej mianem dysrupcji?

Jako potencjalne źródła interesujących nas przełomów technologicznych mogę wymienić osiem obszarów: handel, media, usługi finansowe, przemysł, transport, infrastruktura cyfrowa oraz przemiany cyfrowe w FMCG i usługach. Specjalizujemy się w procesach transformacji cyfrowej, dlatego w kręgu naszych zainteresowań są dwie grupy spółek. Pierwszą z nich są przełomowe firmy oparte całkowicie na nowym modelu biznesowym, które wprowadzają nowe zasady gry na rynku. Przykładem może być tu Pracuj.pl, Allegro czy z naszego portfela Answear i Morele. Drugą grupą są firmy przechodzące transformację, czyli przenoszące model biznesowy z tradycyjnej gospodarki do cyfrowej. Do tej grupy można zaliczyć mBank, który przeszedł transformację w drodze rozwoju organicznego, czy dystrybutora i producenta obuwia CCC, który przeszedł transformację akwizycyjnie dzięki przejęciu E‑obuwia.

Dziś sporo polskich firm ma już za sobą transformację cyfrową. Jednak, jak pokazują badania Eurostatu, Polska pozostaje na szarym końcu wszelkich zestawień oceniających cyfrową dojrzałość gospodarki. A to oznacza, że wciąż większość przedsiębiorstw, w tym wiele firm rodzinnych, czekają wyzwania związane z cyfryzacją. Które z nich wzbudzają zainteresowanie private equity?

Preferujemy te firmy, które działają na rynkach wzrostowych. Może to być nawet rynek, który sam w sobie już nie rośnie, ale dzięki zmianom technologicznym rozwija się w jego ramach jakaś interesująca nisza. Tak może być np. z bankowością oraz bankowością internetową. Z oczywistych względów nas interesuje część internetowa, gdyż tam albo dzięki własnym rozwiązaniom technologicznym, albo w wyniku akwizycji fintechów banki mają niesamowite perspektywy rozwoju. Wierzę w przyszłość tego sektora, dlatego w ciągu trzech lat zbudowaliśmy od zera portfel spółek fintechowych, który ma wartość ponad 150 mln euro. I część z tych naszych firm już zarabia na siebie, co jest jeszcze rzadkością w sektorze. Za atrakcyjne uważam również firmy działające w segmencie infrastruktury cyfrowej. Naszą sztandarową inwestycją w tym obszarze jest ABC Data, która dostarcza sprzęt i oprogramowanie potrzebne do cyfryzacji firm. Rynki tradycyjne, które rosną w tempie 2% rocznie, nas nie interesują, ale cyfrowe fragmenty tych rynków mogą zwiększać wartość nawet w tempie dwucyfrowym. I właśnie tam można znaleźć nasze spółki portfelowe.

Jako potencjalne źródła interesujących nas przełomów technologicznych mogę wymienić: handel, media, usługi finansowe, przemysł, transport, infrastruktura cyfrowa oraz przemiany cyfrowe w FMCG i usługach.

A dwucyfrowy wzrost to poziom, do którego dążą fundusze PE/VC?

Jak najbardziej, zwłaszcza że inwestując na rynku publicznym i dłużnym, można dziś zarobić średnio co najwyżej kilka procent rocznie. Od początku działalności MCI nasze fundusze zrealizowały łącznie ponad 60 projektów inwestycyjnych oraz ponad 30 wyjść z inwestycji, osiągając średnioroczną stopę zwrotu na poziomie około 24%. Ten wynik bardzo mnie satysfakcjonuje, gdyż plasuje nas w czołówce sektora w Europie.

Oczywiście oczekiwana stopa zwrotu uzależniona jest od poziomu ryzyka towarzyszącego inwestycji. Teoretycznie przy wyższym ryzyku można spodziewać się wyższych zysków. Ale statystyka wcale tego nie potwierdza. Wydawałoby się, że segment venture capital będzie bardziej rentowny niż private equity, gdyż inwestycjom na wcześniejszym etapie rozwoju spółek towarzyszy większe ryzyko i dłuży okres zamrożenia kapitału. W rzeczywistości takiej różnicy pomiędzy segmentem buyout i VC nie ma. Dzieje się tak dlatego, że w segmencie dojrzałych firm jest zdecydowanie mniej nieudanych inwestycji niż w start‑upy, co przekłada się na rentowność całego portfela.

Jaką klasę aktywów poleciłby pan inwestorom, którzy chcieliby rozpocząć przygodę z rynkiem private equity?

Wszystko zależy od poziomu akceptacji inwestora do ryzyka. Są hazardziści, którzy grają w kasynie i są tacy, którzy trzymają pieniądze tylko w banku na nisko oprocentowanych lokatach. To są dwie skrajności, a pomiędzy nimi jest mnóstwo możliwości o różnym poziomie ryzyka i oczekiwanej stopie zwrotu. W przypadku private equity najbezpieczniejszy jest segment dłużny private debt, który jest mniej ryzykowny niż buyout, ale ma też niższą stopę zwrotu, więc jest dobrym wyborem dla inwestorów konserwatywnych, charakteryzujących się awersją do ryzyka. Preferowaną przez MCI klasą aktywów jest buyout, który jest złotym środkiem, zapewniającym atrakcyjną stopę zwrotu przy relatywnie bezpiecznym poziomie ryzyka. I wreszcie dla osób akceptujących wysoki poziom ryzyka jest segment venture capital, w ramach którego zdarzały się portfele pozwalające zarobić nawet dziesięciokrotność zainwestowanych środków. Jednak zdarza się również, że część spółek w takim portfelu okazuje się niewypałem.

Osobiście uważam jednak, że inwestycje trzeba dywersyfikować, co oznacza, że należy dzielić środki pomiędzy różne klasy aktywów. Daje to szanse na wysokie wzrosty i zabezpiecza przed stratą pieniędzy, tak jak w przypadku ograniczenia inwestycji do rynku giełdowego. Dlatego w MCI budujemy portfele zróżnicowane. Obecnie celujemy, aby 60% środków mieć ulokowanych w segmencie buyout, 30% w obszarze growth (późny venture capital), a pozostałe 10% przeznaczać na private debt. W przyszłości udział długu będzie się pewnie powiększał kosztem growth.

MCI działa już blisko 20 lat. To kawał historii polskiego rynku kapitałowego i mnóstwo okazji do zbierania cennych doświadczeń. Co uważa pan za swój największy sukces i za największą porażkę i jakie nauki pan z tego wyciągnął?

Największym moim sukcesem jest regularność i powtarzalność w osiąganiu zysków. Konsekwentnie inwestujemy w spółki technologiczne o silnej ekspozycji na rozwój internetu. Trzymamy się tego sektora, dobrze znamy się na nowych technologiach i digitalizacji, dzięki czemu od lat dostarczamy naszym inwestorom stabilne i wyróżniające się na tle branży stopy zwrotu. Nie mieliśmy jednorazowych wielkich sukcesów, takich jak Uber, Facebook czy Skype, za to systematycznie gromadzimy w portfelu i rozwijamy dobre spółki, które zapewniają nam i naszym inwestorom regularne zyski. To jednocześnie pozwala nam uniknąć spektakularnych porażek.

Za najcenniejszą lekcję uważam obecną bezkompromisowość w zatrudnianiu najlepszej kadry. Dziś już nie dopuszczam półśrodków podczas procesu rekrutacji menedżerów do spółek portfelowych oraz do zespołów zarządzających. Dlatego korzystamy z usług najlepszych firm rekrutacyjnych i dokładamy wszelkiej staranności, nie szczędząc na to środków, by pozyskać najlepszych ludzi, jacy są dostępni na rynku. Muszą to być osoby o najwyższych standardach zawodowych, w pełni zaangażowane w to, co robią.

Do firm na wcześniejszych etapach rozwoju z naszego portfela szukamy ludzi o profilu technologicznym oraz o ponadprzeciętnych cechach przedsiębiorczych. Z kolei w dojrzałych spółkach zatrudniamy wybitnych i zmotywowanych menedżerów, pełnych energii oraz dysponujących wiedzą i doświadczeniem, które pozwalają uwierzyć, że dana osoba poradzi sobie z powierzonym jej wyzwaniem biznesowym. Technologie są dla nas ważne, ale ludzie najważniejsi, ponieważ tylko najlepsi gwarantują stabilność i wzrost naszego biznesu.