Spytaj o najlepszą dla Ciebie ścieżkę rozwoju kariery: 22 250 11 44 | infolinia@ican.pl

Premium

Materiał dostępny tylko dla Subskrybentów

Nie masz subskrypcji? Dołącz do grona Subskrybentów i korzystaj bez ograniczeń!

Jesteś Subskrybentem? Zaloguj się

X
Następny artykuł dla ciebie
Wyświetl >>

Urszula Dudziak: Nie czekam na lepszy moment, działam tu i teraz

· · 6 min
Urszula Dudziak: Nie czekam na lepszy moment, działam tu i teraz

Ten artykuł możesz także odsłuchać!

Wokalistka jazzowa i kompozytorka, która wydała 50 płyt. Jako pierwsza w Europie Wschodniej została uhonorowana przez UNESCO tytułem „Artysta dla Pokoju”. Obecnie nie tylko tworzy muzykę, ale też pisze książki, wspiera artystów, występuje w telewizji i – mimo 75 lat – deklaruje, że dopiero „się rozkręca”. Rozmawia Joanna Koprowska.

Mówi się, że nie ma biegu bez zatrzymania się. Ale pani kariera to jeden niekończący się maraton.

Luciano Pavarotti pięknie powiedział, żeby śpiewać odsetkami, a nie kapitałem. Ta zasada sprawdza się również na co dzień. Gdy śpiewam kapitałem, niszczę swój głos, gdy funkcjonuję, bazując tylko na kapitale, niszczę zdrowie i tracę witalność. Kapitał to dusza, fundament mojego charakteru. Jest kruchy, podatny na pęknięcia oraz zniszczenia w obliczu przepracowania i braku równowagi. Zdecydowanie lepiej działać na odsetkach, tylko wtedy można się rozbujać pod samo niebo.

Ale skąd te odsetki wziąć?

Trzeba zachować uważność, troszczyć się o swoją bazę, wsłuchiwać w organizm i swoje potrzeby. Obecnie piszę książki, gram w filmie, występuję w telewizji. Dzieje się dużo, ale tego chcę. Wiem, że gdyby cokolwiek odbywało się kosztem mojego kapitału, potrafiłabym odmówić.

Brzmi to pięknie, ale z drugiej strony takie zaangażowanie w liczne nowe projekty siłą rzeczy wiąże się z wyjściem poza strefę komfortu. Co wtedy?

Pracuję teraz nad książką i zależy mi na tym, by była dobra. Ale jeśli czuję, że proces twórczy wyhamowuje, po prostu odpuszczam na jakiś czas. Odpoczywam, bo inaczej odczuwam stres i tracę radość z tworzenia. Są rzeczy, które po prostu nie dają mi radości, bo nie mam do nich predyspozycji, więc się nimi nie zajmuję. Są też rzeczy, które robię bardzo dobrze. I właśnie o to w tym chodzi, o znajomość swojej siły. Tylko czując się komfortowo, można rozkwitnąć.

Wielokrotnie była pani przygniatana trudnymi sytuacjami. Jak radziła pani sobie z przeciwnościami losu i nagłymi zwrotami w życiu lub karierze?

Przede wszystkim nie wpadam w panikę. Od razu myślę o tym, co można zrobić w tej sytuacji, żeby komuś lub sobie pomóc, żeby coś odkręcić, żeby coś naprawić. Jestem bardzo praktyczna w podejściu do kryzysu. Nie tracę energii na rzeczy, które w ogóle w tym momencie nie mają znaczenia. Jeżeli ktoś zachorował, bo źle się prowadził, palił papierosy, pił alkohol, po prostu musi zmienić styl życia. Tak jak ja to zrobiłam pod wpływem choroby, o której dowiedziałam się 11 lat temu. Świadomość zaniedbań w obszarze zdrowia i konsekwencji była motorem zmian. Na co dzień też od razu przechodzę do działania. Nie czekam na lepszy moment, działam tu i teraz. W ten sposób pozbywam się poczucia, że coś jeszcze muszę zrobić. Wolę ten balast zrzucać z siebie od razu, bo lubię czuć wewnętrzny spokój.

Z każdą sytuacją można sobie poradzić?

Tak, a jeśli jest ona wyjątkowo trudna i nie ma z niej wyjścia, należy się z tym po prostu pogodzić. To też jest rozwiązaniem. Hołduję zasadzie What you pay attention to grows, w myśl której rośnie to, na czym się skupiamy. Mam w swoim otoczeniu ludzi, którzy zapytani o to, co u nich słychać, wyliczają wszystkie niedole. Pytani o miłe sytuacje z ostatnich lat nie potrafią ich wymienić. Gdy ktoś skupia swoją uwagę na problemach, krzywdach i porażkach, mózg się do tego przyzwyczaja. A to jest pułapka, dlatego to ustawienie trzeba jak najszybciej zresetować.

Mówi pani często, że woli być szczęśliwa, niż mieć rację. A to źle mieć rację?

Lepiej mieć relacje, a ta zasada bardzo w nich pomaga, ponieważ uczy wrażliwości na drugiego człowieka i jest dobrym punktem wyjścia do słuchania innych. Gdy wychodzimy z założenia, że mamy rację, nie słuchamy innych, zamykamy się na odmienne punkty widzenia, a w ostateczności przestajemy rozmawiać.

Korzenie pani kariery tkwią głęboko w jazzie, ale przeżyła też pani swój flirt z muzyką pop za sprawą utworu „Papaya”. Obecnie pisze pani książki, próbuje swoich sił w telewizyjnym show, a nawet występuję w filmie. Skąd w pani gotowość do takich eksperymentów?

To największa tajemnica, której jeszcze sama nie odkryłam. Przez ostatnie kilkanaście lat zmieniałam swoje myślenie, pracowałam nad charakterem i dzisiaj czuję komfort sama ze sobą. Kilka miesięcy temu skończyłam 75 lat, jestem w fantastycznej formie i bardzo się lubię. Obecnie odczuwam tylko trzy stany: ekstazy, dobrostanu, refleksji.

Wcześniej tak nie było?

Przez wiele lat gnębiły mnie demony związane z tym, że gdy moje córki były małe, wiele podróżowałam. Zapewniałam im opiekę, ale mnie często nie było, bo śpiewałam. I sprawiało mi to wielką przyjemność. Gdy byłam na scenie, czułam się szczęśliwa, ale jednocześnie myślałam o dzieciach. Gdy byłam z dziećmi, cieszyłam się z ich towarzystwa, ale tęskniłam za sceną. Przez wiele lat zadręczałam się tym, aż pewnego razu moja córka powiedziała mi, że mam przestać to robić. Bez połączenia macierzyństwa z karierą nie byłabym sobą. Gdybym totalnie się poświęciła, zaniedbałabym życiową pasję.

Wspominała pani o pracy nad charakterem. Na czym polegała?

Praca nad charakterem to surfowanie po morzu życia z mądrością zaczerpniętą z popełnionych błędów. Należy skupiać się na pozytywach, a nie szukać problemów. Jeśli stało się coś złego lub popełniliśmy błąd, wyciągnijmy wnioski. I cieszmy się z porażek, bo to one przybliżają nas do celów.

W biznesie mówimy o pojęciu zwrot ze szczęścia (ang. return on luck), zgodnie z którym każdy ma tyle samo szczęścia, a wszystko zależy od tego, jak zareaguje na pewne sytuacje, które mogą sprzyjać zmianom w jego życiu. Dzieliła pani estradę z takimi artystami, jak: Bobby McFerrin, Herbie Hancock, Dizzy Gillespie czy Sting. Bez wątpienia za panią wiele pięknych spotkań. Które zalicza pani do kluczowych momentów w karierze?

Nazywam je błyskami. Pierwszy to spotkanie z Komedą, który przyjechał do Zielonej Góry, odkrył mnie i zabrał do Warszawy. Gdy z nim śpiewałam, powiedział: „Ula, jest dobrze, śpiewaj, nie bój się”. To jedno zdanie wiele mi pomogło, ponieważ przez wiele lat walczyłam z syndromem „chciałabym, ale boję się”. To niekonstruktywny strach, który powstrzymuje przed działaniem w obawie, że zafałszuję, coś się zdarzy, nie uda mi się porwać publiczności. Totalny brak zaufania do siebie, w którego pokonaniu pomógł mi właśnie ten błysk.

Kolejny był w latach 70. podczas prób w Hybrydach na Mokotowskiej. Wraz z Pawłem Jarzębskim, Michałem Urbaniakiem, Czesławem Bartkowskim, Adamem Makowiczem przygotowywaliśmy repertuar na tournée po Europie. W dzień ćwiczyliśmy, a wieczorami graliśmy dla publiczności. Pewnego dnia przyszedł Tomasz Stańko. Śpiewałam „How in sensitive”, improwizowałam. A Tomek wszedł na scenę i powtórzył po mnie na trąbce frazę. To był piękny błysk, bo stałam się dla jednego z moich mistrzów inspiracją.

To były takie momenty na początku mojej kariery, które mnie budowały. Jednak po przyjeździe do Stanów, gdy improwizowałam, bałam się.

W psychologii biznesu funkcjonuje pojęcia syndrom oszusta. Im ktoś jest wyżej, im więcej osiągnie, tym bardziej się boi, że ktoś go zdemaskuje, bo on nie zasłużył na taką pozycję.

Nie znałam tej nazwy, ale z pewnością dopadło mnie to w Stanach. Uważałam, że dziennikarze robią mi krzywdę, obarczając mnie zbyt dużą odpowiedzialnością. Mówili o mnie w superlatywach, a ja w te słowa o swojej wspaniałości wątpiłam i czułam się, jakbym oszukiwała ludzi.

Potem jednak odnalazła się pani za oceanem, zrobiła wspaniałą karierę. Lubi pani wracać do Nowego Jorku?

Gdy ostatnio tam byłam, spotkałam się z zaprzyjaźnioną, wybitną artystką młodego pokolenia Esperanzą Spalding. Ma trzydzieści lat, a śpiewała już na inauguracji Obamy, występowała na scenie ze Steviem Wonderem i z wieloma innymi gwiazdami. Mnie zachwycił jej śpiew przy akompaniamencie Joego Lovano, wspaniałego saksofonisty i kompozytora.

Esperanza wykłada w Berklee College of Music w Bostonie. To ogromne osiągnięcie, ale moim zdaniem teraz powinna skupić się na karierze, nie na nauczaniu. Na wszystko w życiu przychodzi odpowiednia pora. A to nie jest dla niej najlepszy etap na dzielenie się wiedzą z innymi, bo odbywa się kosztem jej artystycznego rozwoju. Praca na uczelni wiąże się z wieloma zobowiązaniami, brakiem czasu na aktywność artystyczną, niemożnością podróżowania. Smuci mnie to, ponieważ uważam ją za liderkę nowej generacji artystów jazzowych, kompozytorów, wokalistów, wirtuozów.

Od wielu lat wspiera pani muzyczny rozwój młodych ludzi, a od niedawna również seniorów. Czego ich pani uczy i czego oni uczą panią?

Często dostrzegam między generacjami przepaść zamiast współpracy. Młodsi sugerują, że starsi powinni ustąpić im miejsca, a starsi spoglądają z zazdrością na młodą konkurencję. Te postawy są jednak niepraktyczne. Młodzi powinni się wielu rzeczy uczyć od starszych, a starszyzna od młodych. Zwłaszcza że mieszanie pokoleń sprzyja twórczości.

Gdy miałam gościnne warsztaty w szwajcarskiej Lucernie, zachęciłam grono kilkunastu młodych wokalistów do improwizacji. Przy wtórze muzyków każdy po kolei śpiewał. Mimo moich sugestii większość wzorowała się na swoich muzycznych autorytetach. Interpretacje były odtwórcze. Po chwili zatrzymałam muzykę i oznajmiłam: „Zaczynamy jeszcze raz. Proszę niech każdy zaśpiewa tak, jak jeszcze nigdy w życiu nie śpiewał. Zadziw siebie i świat, śpiewaj to, co czujesz, a nie to, co kiedyś gdzieś już słyszałeś”.

Zadziała się magia. Dotychczas ci młodzi ludzie szli drogą powielania autorytetów muzycznych, a od tego momentu każdy zaczął definiować własny styl. Właśnie tak należy prowadzić młodych ludzi, żeby wyzwalać ich indywidualny styl. Rewanżują się niesamowitymi interpretacjami.

Kopiowanie, nawet twórcze, jest złe?

Tylko ci, którzy mają tożsamość i oryginalny styl, zapisują się w historii. Do pewnego momentu powielanie jest uzasadnione, zwłaszcza gdy się uczymy i szlifujemy umiejętności. Ale przychodzi taki czas, gdy trzeba artystycznie dojrzeć i wydobyć na świat swój styl. Dobrze na tym etapie spotkać mentora, który potrafi zrezygnować z oceniania na rzecz doradzania.

Wiele osób oceniało głos Louisa Armstronga jako dziwny, sugerując mu nawet operację. Dziś jego charakterystyczna chrypka jest częścią jego tożsamości. Był niesamowitym, niepowtarzalnym artystą, a pochopna krytyka mogła zabić jego mocną stronę. Warto powstrzymywać się przed pochopnym wydawaniem osądów.

W wywiadach podkreśla pani, że artysta śpiewa i gra dla publiczności, że należy grać dla niej, nie dla siebie, dając innym piękno. Jak do tej publiczności trafiać?

Każdy artysta musi znać swoją wartość. Gdy tak jest, wychodząc na scenę, wie, że to będzie niesamowite spotkanie. Niesamowite zarówno dla zebranych ludzi, jak i dla występującego. Gdy idę na swój koncert, mam jeden cel: przeżyć i dać przeżyć coś wspaniałego. Moje występy to kombinacja muzyki ze słowem. Dużo mówię, opowiadam, rozmawiam z publicznością, ponieważ mój śpiew odbywa się bez słów. Było tylko kilka koncertów w mojej karierze, na które pojechałam przemęczona. Wtedy przed wejściem na scenę pojawiały się wątpliwości, czy będę w stanie dać z siebie wszystko. Bo we wszystkim, co robi się z pasji i dla innych ludzi, nie chodzi o to, by np. tylko zaśpiewać, lecz o to, by dostarczyć prawdziwych przeżyć.

Joanna Koprowska

Redaktorka „ICAN Management Review” oraz „MIT Sloan Management Review Polska”.

Urszula Dudziak

Wokalistka jazzowa i kompozytorka, uhonorowana przez UNESCO tytułem "Artysta dla Pokoju".

Polecane artykuły