Spytaj o najlepszą dla Ciebie ścieżkę rozwoju kariery: 22 250 11 44 | infolinia@ican.pl

Premium

Materiał dostępny tylko dla Subskrybentów

Nie masz subskrypcji? Dołącz do grona Subskrybentów i korzystaj bez ograniczeń!

Jesteś Subskrybentem? Zaloguj się

X
Następny artykuł dla ciebie
Wyświetl >>

"Cyfrowo" czy "analogowo"? W "wirtualu" czy w "realu"?

· · 3 min
"Cyfrowo" czy "analogowo"? W "wirtualu" czy w "realu"?

Osobiście jestem wielkim zwolennikiem cyfryzacji, obejmującej również media tradycyjne czy, jak wolą inni – stare. Wyjątkiem są książki, których lektura dla mnie niemal bezwarunkowo wiąże się z papierem, konkretnym wydaniem etc. No właśnie. Czy cyfrowe zmiany mogą zastąpić liczne przyjemności, których dostarczy nam wyłącznie świat realny, analogowy?

Na razie są to w dużej mierze rozważania teoretyczne. Mamy bowiem wybór nośnika. Co jednak, jeśli zmiany pójdą dalej i faktycznie wyprą dawne formy, które pokoleniom starszym towarzyszyły jako coś naturalnego? O ile, mam wrażenie, młode pokolenia nie garną się do czytania w ogóle, to czytnik w rodzaju Kindle’a albo tablet mogą stanowić jakąś zachętę. Sam od pewnego czasu nie radzę sobie z przechowywaniem czasopism w papierowym wydaniu. Tak więc cyfrowa wersja ma swoje liczne, praktyczne przewagi. Nie chodzi jednak tylko o czytanie, ale takie – wzmiankowane już wyżej – przyjemności jak pójście do kina, muzeum czy galerii.

Google źródłem innowacji

Znów za sprawą Google’a coś się radykalnie zmienia. Niby niepostrzeżenie, a jednak! Nie ruszając się z domu, możemy wejść do sal Museum of Modern Art w Nowym Jorku, Rijksmuseum w Amsterdamie albo Ermitażu w Sankt Petersburgu. Mam na myśli rzecz jasna Google Art Project, za pomocą którego obejrzymy zasoby niemal wszystkich najpopularniejszych i najważniejszych muzeów, spacerując wirtualnie po salach wystawowych. Platforma wykorzystała bowiem swoją sprawdzoną wcześniej technologię Street View (360‑stopniowa panorama). Nie chodzi zatem tylko o cyfrową archiwizację dzieł sztuki.

Narzędzie Google’a rejestruje obraz z sal, a zastosowana tu nawigacja niemal dokładnie odtwarza przestrzenie wystawowe. Możemy, wchodząc do wirtualnego muzeum, przemieszczać się po jego wnętrzach niczym zwiedzający w świecie rzeczywistym. Może nam rzecz jasna zabraknąć klimatu muzeum albo stolika z filiżanką kawy, przy którym siądziemy po zwiedzaniu, lecz są funkcje Google Art Project mogące tę niedogodności zrekompensować. Niektóre z dzieł zapisano i udostępniono w jakości Gigapiksel, dającej możliwość zbliżenia do detalu – a więc przeżycia doznań, na które nie pozwoli nam żadne z muzeów czy galerii. Wyobraźmy sobie taką oto, całkiem realną, sytuację.

Odwiedzamy warszawskie Muzeum Narodowe z okazji niedawnej – skądinąd unikalnej i bardzo interesującej – wystawy Marka Rothko. Sam artysta sugerował, żeby niektóre z jego płócien oglądać w precyzyjnie zaaranżowanym świetle, a także z odległości zaledwie kilkudziesięciu centymetrów. W Warszawie jednak jego prace – tradycyjnie ze względów bezpieczeństwa – oddzielały barierki i chronił baczny wzrok pracowników muzeum. Tymczasem wyszukując prac Rothko na platformie używając platformy Google’a, możemy – fizycznie, choć w cyfrowym wymiarze – zbliżyć się do detali obrazów na najbliższy możliwy dystans. Intrygująca zachęta, prawda?

Do muzeum czy na wystawę?

Ciekawe, że działy zajmujące się promocją najbardziej prestiżowych placówek kultury na świecie, nie postrzegają cyfryzacji jako zagrożenia, jak to bywa w przypadku mediów. Muzea zakładają, że cyfrowe obcowanie ze sztuką skusi internautów do wizyty w prawdziwych murach i zmierzenia się z oryginałem. Ale celów digitalizacji jest znacznie więcej. Zyskujemy dzięki niej dostęp do najwybitniejszych dzieł sztuki, zwłaszcza jeśli mieszkamy w odległym zakątku świata, z dala od sal wystawowych. Oczywiście przyjrzenie się im na ekranie komputera czy tabletu nigdy nie zastąpi prawdziwego obcowania ze sztuką. Niemniej, możemy za sprawą e‑zasobów dokładniej zaplanować wizytę w muzeum albo wrócić do dzieł, które podziwialiśmy na żywo. Jest jeszcze wymiar społeczny, który przyświeca większości tego typu inicjatyw – poszerzenie dostępu do płócien czy rzeźb, które postrzegamy przecież jako wspólny dorobek kultury.

Mamy zatem jakieś argumenty zaprzeciw. Póki co, mamy też wybór. Google, internetowy gigant, jak zwykle wyznacza trendy, choć projekt do którego przyłączyło się tak wiele instytucji kultury, nie jest jedynym tego typu. Warto wspomnieć o paru innych. Europeana.eu to serwis łączący cyfrowe zasoby krajów unijnych. Zawiera bazy i adresy poszczególnych krajowych instytucji kultury. Można obejrzeć cyfrowe wystawy stworzone z europejskich zasobów. Muzeum Warhola w Pittsburgu prezentuje cyfrową kolekcję dzieł z różnych etapów jego twórczości (Warhol.org), a platforma społecznościowa Art Finder pozwala stworzyć własną kolekcję sztuki online (z zasobów muzeów ogólnie dostępnych; artfinder.com).

Polska

I jeszcze kontekst polski. Świetnym przedsięwzięciem jest biblioteka źródeł na portalu Narodowego Instytutu Audiowizualnego (nina.gov.pl). Muzeum Narodowe w Krakowie, najstarsza i najpotężniejsza w Polsce placówka tego typu, realizuje projekt, którego celem jest stworzenie platformy digitalizacji zbiorów muzealnych. Z kolei Muzeum Narodowe w Warszawie w maju tego roku uruchomiło nową wersję serwisu, który wciąż udoskonala i poszerza o kolejne dzieła w cyfrowej postaci. Zwiedzający Cyfrowe Muzeum Narodowe w Warszawie mogą powiększyć eksponat, obejrzeć animacje w systemie 3D i trójwymiarowe wizualizacje zabytków. Wirtualne zasoby podzielone są na kilka katalogów (np. zbiorów sztuki starożytnej czy polskiej sztuki nowożytnej).

Nadzieja

Cyfrowy świat muzealiów to kolejny przykład, kiedy granice między światem rzeczywistym a wirtualnym zacierają się. Projekty tego typu powodują jednak – poza atrakcyjnością przekazu i promocją muzeów – pojawienie się w przestrzeni publicznej wybitnych dzieł dostępnych bezpłatnie i legalnie. To ważny argument, zwłaszcza w kontekście głośnych debat, sporów o ACTA i kolejnych prób wypracowania kompromisu, który objąłby zasięgiem całą wirtualną przestrzeń.

Krzysztof Ratnicyn

Redaktor naczelny StrategiaLean.pl. Wcześniej redaktor "Harvard Business Review Polska", magazynów "Brief" i "Marketing&More" oraz dziennikarz Polskapresse.

Polecane artykuły